czwartek, 13 października 2016

Spacer po Saint Remy de Provence

To co najbliżej domu zawsze było nam jakoś nie po drodze... Choć wiele osób wspominało nam o Saint Remy de Provence wizytę tam odkładaliśmy "na potem". Na szczęście w końcu to "potem" nadeszło :)

Oddalone o niespełna 30 km na południe od Avignon Saint Remy de Provence pierwszy raz (bo był już i drugi, a może będzie i trzeci :) ) odwiedziłam z moją przyjaciółką Pe na przełomie lipca i sierpnia. 
Jeśli chodzi o tę lokalizację, przewodniki nie były zbyt łaskawe i ograniczały się do kilku zaledwie zdań. Zupełnie tego nie rozumiem! Chociaż miasteczko jest niewielkie ma swój niepowtarzalny klimat, a także całkiem sporą ofertę dla miłośników ruin, zabytków czy ciekawych historii...

Wycieczka inna od wszystkich, bo był to pierwszy raz, gdy odważyłam się skorzystać z tutejszego transportu miejskiego. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak całkiem spore przedsięwzięcie przy pyzkowym, niekompaktowym powozie. Okazało się, że moje obawy były całkowicie uzasadnione. Wcale nie dlatego, że się dyliżans do autobusu nie mieści, i wcale nie dlatego, że nie ma w pojeździe miejskim miejsc przeznaczonych na wielkogabarytowe bagaże (i nie mówię tu o luku bagażowym). Problem, zarówno "tam", jak i w trasie "z powrotem" stanowili Panowie kierowcy. I tak, pierwsze wejście do autobusu wymagało ode mnie rozczłonkowania wózka i umieszczenia podwozia w luku, natomiast fotel wraz z Pyzką wniosłyśmy do autobusu. Może nie ma tragedii, powiecie? No prawie. Nie byłoby, gdyby nie fakt, że Pan kierowca, mimo naszych usilnych próśb i starań kazał nam wnosić fotel wraz z uroczą zawartością (dodam: zaśniętą "na amen") przednimi drzwiami. Nie mam pojęcia czemu nie mógł nam tych drugich drzwi otworzyć?! Wypuścić nas nimi mógł... Poobijawszy wózkowym fotelem wszystkie mijane siedzenia (Pyzce nawet powieka nie drgnęła, spała jak kamień!) przypięłam siedzisko wózka pasami do miejsc siedzących i ruszyliśmy w trasę.
Z powrotem nie było lepiej, bo kierowca kazał mi również wstawić stelaż do luku, tyle że mi go nie otworzył ani nie pomógł mi tego zrobić. Jako, że nie tylko my wsiadałyśmy do autobusu, po intensywnej gestykulacji roztłumaczającej mu po drobno naszą koncepcję, w drodze wyjątku, otworzył nam tylne drzwi. Spektakularny sukces! W prawdzie wniesienie stelaża do wnętrza autobusu nie spotkało się z jego aprobatą, ale ostatecznie machnął ręką i mogłyśmy wrócić do domu :D

No, to sobie ponarzekałam ;)
Wiadomo, z przymrużeniem oka... bo biorąc pod uwagę ilość pozytywnych wrażeń z tego dnia, te małe trudności to pestka!
Wycieczka, choć w upale, przebiegła nam nadzwyczaj sielsko... Całość zaś okrasiłyśmy z Pe hasłem "spełniamy marzenia". Nie, nie skokami na bungee czy lotami w kosmos (choć to chyba akurat marzenia żadnej z nas). Chodziło o małe rzeczy. O leniwy, spontaniczny spacer, o mrożoną herbatę w uroczej knajpce, o brak pośpiechu, wielkich planów i wielkich oczekiwań!
Im mniej oczekujesz tym więcej dostajesz...
Takie to mam przemyślenia po tym wypadzie.

 
 
 

Saint Remy de Provence to plątanina wąskich, kamiennych uliczek w centrum, otoczona jedną główną ulicą, niczym murem, którą, ma się wrażenie, przebiega cały miejski ruch. Znajdziecie tu sklepiki z regionalnymi wyrobami pełne lawendy, miodów, różnorakich tapenad, ciastek o smaku mydła i mydła o smaku ciastek :P No i oczywiście wina... nie zapominajmy o winach :P W gąszczu wyłączonych z ruchu samochodowego alejek spotkać można galerie sztuki, przytulne restauracyjki czy romantyczne fontanny.
   
  
 
  
 


Miasteczko chętnie odwiedzają jednak nie tylko wielbiciele chłodnego cienia prowansalskich kamieniczek i romantycznego klimatu sennych miasteczek...

Saint Remy de Provence to jedno z miejsc Prowansji związanych z Vincentem van Goghiem. Słynny malarz trafił tu z Arles na leczenie w miejscowym szpitalu psychiatrycznym. W trakcie hospitalizacji, której poddał się dobrowolnie, nadal tworzył, a jego dzieła z tamtego okresu oddają wiernie pejzaże otaczające szpital do dziś. Jego obrazy z tamtego okresu obfitują w cyprysy, gaje oliwne i góry przypominające do złudzenia pobliskie pasmo górskie Les Alpilles. W miasteczku, podobnie jak w Arles, o czym już pisałam, istnieje szlak van Gogha. Zalicza się do niego muzeum usytuowane w centrum miasta oraz klasztor, w którym mieścił się szpital psychiatryczny, położony na obrzeżach (ok. 2 km od centrum) Zwiedzać tu można m.in. salę, w której ulokowany był malarz podczas rocznego pobytu w placówce. Na trasie łączącej te dwa punkty umieszczone zostały, podobnie jak w Arles, tablice z reprodukcjami obrazów i ich krótkim opisem. To kolejna, niezwykła lekcja sztuki, gdy patrząc gdzieś w dal możemy próbować dostrzec to, co widział autor płótna.

 
 
 
 

Z ciekawostek, Vincent van Gogh nie jest jedyną słynną postacią związaną z Saint Remy de Provence. Na początku XVI w. w tej niewielkiej miejscowości na południu Francji urodził się lekarz, astrolog i matematyk słynny przede wszystkim ze swych proroctw... Wiecie już kto to taki? :)
Z Saint Remy de Provence pochodził sam Nostradamus! Z Avignon też miał trochę do czynienia - to tu studiował nauki humanistyczne. Niestety, na szlaku naszego zwiedzania, zarówno w Saint Remy de Provence jak i w Avignon nie napotkałam jego śladów. Jako, iż większą część swego życia spędził w pobliskim Salon de Provence to tam mieści się muzeum jego pamięci, a sam Nostradamus nazywany jest często "prorokiem z Salon". To, że nie znalazłam domu rodzinnego Michela de Nostredame, nie znaczy wcale, że go tam nie ma :P
Poszukam go następnym razem!


Na dziś tyle wspomnień z tego wypadu, bo co za dużo to niezdrowo :P
Ciekawskich jednak uprzedzam: to nie koniec!
Jak napisałam na początku, Saint Remy de Provence ma też w swojej "ofercie" coś dla fanów zabytków architektury. Tego typu zabytki częściej nazywam ruinami albo też, w bardzo nadgryzionej zębem czasu wersji, kupą kamieni...
Będziecie mile zaskoczeni :)
Zapraszam wkrótce!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz