środa, 3 sierpnia 2016

Opuszczając Francję... wakacyjny wypad do Monako :D

Zwiedzając Lazurowe Wybrzeże nie sposób nie odwiedzić Monako! Na mapie Brykusiowych mini-wakacji nie mogło zatem zabraknąć tego państwa-miasta :D

Jak już wiecie termin naszej wycieczki wstrzelił się idealnie między festiwal w Cannes, który zakończył się w niedzielę zaraz przed naszym przyjazdem, a Grand Prix Formuły 1, które odbywało się w Monako w dniach 26-29 maja. Na odwiedziny księstwa wybraliśmy dzień "treningowy", aby zwiększyć nasze szanse na w miarę sensowne spacerowanie i oglądanie dostępnych atrakcji turystycznych. A było w czym wybierać...

Choć Monako to drugie po Watykanie najmniejsze Państwo w Europie natłok atrakcji czekający tu na turystę może przyprawić o zawrót głowy! Od razu wiedzieliśmy, że nie sposób zobaczyć wszystko, gdy ma się tylko jeden dzień...
Miasto widziane z ogrodów egzotycznych

Wzgórze pałacowe w całej okazałości
Pierwszym punktem naszej wycieczki po Monako był Ogród Egzotyczny. Jego zwiedzanie połączone jest z wstępem do prehistorycznej jaskini oraz Muzeum Antropologicznego. Całkiem sporo, jak na niepozornych z zewnątrz rozmiarów "obiekt"... Okazało się, że ogród położony jest na zboczu, a roślinność w nim zgromadzona ulokowana jest na tarasach, między którymi spaceruje się, schodząc coraz niżej.







Tu ciekawostka (może ktoś wybiera się lub wybierze tam kiedyś uzbrojony w wózek): choć chodniki są wystarczająco szerokie, by przejechać po nich dziecięcym wózkiem, a partie schodkowe nie są wybitnie długie, to na terenie ogrodu nie można poruszać się z tego typu pojazdem. Pyzka wskoczyła zatem do plecaka :P


Spacer z głową prawie w chmurach, widokiem na całe niemal księstwo w otoczeniu olbrzymich, najrozmaitszych kaktusów - coś fantastycznego! Za samą panoramę miasta warto zapłacić cenę biletu!
Najlepiej!

Na samym dole ogrodu, jednak wciąż bardzo wysoko ponad miastem, znajduje się grota, którą odwiedzić można z przewodnikiem. By dotrzeć do najniższego punktu jaskini pokonać trzeba 300 stopni. Wejście do groty znajduje się na wysokości 100 m n.p.m., a jej najniższy dostępny punkt o 60 m niżej!  O ile w dół nie jest to takie trudne, to już powrót na powierzchnię może sprawić pełen wysiłek :P Niemniej jednak warto podjąć ten trud, bo widoki rekompensują wszystko :)

Jaskinia jest przepiękna! Stalaktyty, Stalagmity i inne "-gnity"... do wyboru, do koloru! Co ciekawe i bardzo miłe - w miarę ciepła jak na tego typu "dziurę w ziemi". Choć otacza nas tu, w Prowansji, kilka jaskiń to, m.in. z powodu niskich temperatur, jeszcze do żadnej się nie wybraliśmy. W Monako jednak temperatura 18,5 st. C była zdecydowanie zachęcająca do odwiedzin! Trochę martwiłam się, czy z niespełna rocznym brzdącem wpuszczą nas do "wnętrza ziemi", jednak nie było z tym żadnego problemu :) Dzielny Pan Mąż mimo śliskich schodków przetargał naszą Pyzulę w tę i nazad i to bez żadnej zadyszki! 





Z jaskini ruszyliśmy wprost do Muzeum Antropologicznego, czyli ostatniej atrakcji ogrodu. Choć muzeum nie jest duże, a my nie jesteśmy znawcami ani pasjonatami antropologii, to zrobiło na nas wrażenie. Wystarczył jeden eksponat: kompletny szkielet mamuta! Łał! Najprawdziwszego z prawdziwych!!!
Wielki :)
I chyba piękny :P 

Reasumując, za 8 EUR od osoby cała masa atrakcji! Gorąco polecam :)

Z ogrodu ruszyliśmy dalej w miasto. I tu się sprawy skomplikowały...
Doskonale słyszeliśmy (!!!) i widzieliśmy (!!!) z ogrodu egzotycznego sesję treningową Formuły. Żadna ze mnie fanka tych zawodów, ale muszę przyznać, że ryk silników słyszany całkiem dobrze nawet z tak dużej odległości przyprawia o dreszcze! Trochę takie "i chciałabym i boję się". Z jednej strony cieszyłam się jak dziecko, że jesteśmy tam właśnie w takim momencie i gapiłam jak zahipnotyzowana na ryczące i gnające z prędkością zawrotną bolidy. Z drugiej strony jednak bałam się schodzić z "góry"... Bałam się tłumu, hałasu, sama nie wiem czego! Okazało się, że z tego wszystkiego najstraszniejsze były jednak objazdy w mieście.
Mapa miasta umieszczona przy windzie parkingu podziemnego... "tylko" 10 poziomów
GPS zwariował, wokół same jednokierunkowe ulice, policjanci wcale nie tak pomocni jak to opisywano w przewodnikach... Jednym słowem MASAKRA! Już myślałam, że resztę czasu przeznaczoną na zwiedzanie spędzimy w aucie, krążąc w poszukiwaniu drogi do celu, ale ostatecznie udało się nam zaparkować auto i ruszyć ku głównej, zabytkowej dzielnicy Monaco Ville. Ta część miasta położona jest na wysuniętej w morze skale - uroczy obrazek! Pałac Książęcy, wąskie uliczki, kamieniczki, widoki na port...
Pałac Książęcy
Plac przed Pałacem Książęcym












Pospacerowaliśmy nieco po starym mieście, po czym udaliśmy się na zwiedzanie Muzeum Oceanograficznego. Budynek muzeum prezentuje się absolutnie wspaniale. To ogromny gmach wyrastający na skraju skały. Robi niebywałe wrażenie! Niemożliwością jest ogarnąć go z jakiejkolwiek strony!




Jeśli zaś chodzi o samo oceanarium, to muszę przyznać, że nieco się zawiodłam... Może za dużo już w życiu widzieliśmy? Niestety, porównując je np. z akwarium w Barcelonie ekspozycja wypada trochę blado. "Wielkie akwarium z rekinami" wcale takie duże nie jest, a inne zbiorniki i zbiorniczki nie różnią się zbytnio od tych znanych nam z ogrodów zoologicznych... Nie było źle, Pyzce i rodzicom się podobało :), ale my mamy jednak mały niedosyt.







Jest jednak coś, co zachwyciło mnie w tym muzeum. Mianowicie: ekspozycja "martwa" :P. Jest multimedialna, jest okazała, jest interesująca. Można dotknąć skóry rekina, sprawdzić jak ostre ma zęby czy zgadywać jaki szkielet wodnego zwierzaka się ogląda - niebywałe!









W muzeum, w sali ze szkieletami, raz dziennie obejrzeć można także specjalny pokaz, gdy pomieszczenie jest zaciemniane, a szkielety "ożywają". To musi być coś! Niestety, o tym dowiedziałam się po fakcie :( Może jednak komuś z Was uda się trafić na taki pokaz :D

 To co podobało mi się w muzeum to także jego wystrój. Na każdym kroku zadziwia i cieszy oko!



Tyle o Muzeum Oceanograficznym i tej części miasta. A co poza tym?

Jak już pisałam, w czasie naszej wizyty w mieście królowała Formuła 1. Nie mogło nas zatem zabraknąć i w sercu zawodów. Ze wzgórza pałacowego przeszliśmy zatem do portu, by poczuć atmosferę Grand Prix na własnej skórze.

Przeciskając się między rozbawionym tłumem uświadomiłam sobie, że wyścigi wyścigami, ale jak we wszystkim, chodzi tu głównie o dobrą zabawę! Całe miasto żyje zawodami... Stoiska z odzieżą i gadżetami, "strefy kibica" z wszelkimi aktywnościami, muzyką na żywo, a w samym porcie, tuż przy trasie, na której odbywa się wyścig, regularna dyskoteka!, stoiska z piwem i tańce na ulicach.






 



Imprezowy hałas był niemal taki sam jak w czasie sesji treningowej :P W pewnym momencie prawie biegłam w obawie o słuch Pyzki i o to, czy się nie wystraszy tego rozbawionego tłumu. Okazało się jednak, że to prawdziwie imprezowe zwierzę! Podczas gdy ja drżałam o jej nerwy ona wesoło podrygiwała w wózku w rytm muzyki!

Dalej niż do portu niestety nie dotarliśmy...
Może to i lepiej, bo wówczas ten post nie miałby końca :P

Kasyno i dzielnicę Monte Carlo zostawiamy sobie na następny raz!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz