poniedziałek, 6 czerwca 2016

Dwie gdziny z życia matki

Jakiś czas temu, na jednym z rodzinnych, niedzielnych spacerków rozmawialiśmy z Panem Mężem "o wszystkim i o niczym", gdy spytałam czy czegoś-tam nie mógł zrobić w pracy...
Pan Mąż odparł na to oburzony, że nie wie jak ja sobie wyobrażam w ogóle jego dzień w pracy, ale... Nim dokończył swoją wypowiedź zdążyłam odpowiedzieć, że zupełnie tak samo jak on wyobraża sobie mój dzień w domu. Nie zgadniecie co mi wtedy odpowiedział...
Usłyszałam, że on nie siedzi całe dnie "na internecie" i "nie odpoczywa"!
No oczywiście, bo przecież ja tak właśnie robię! :P
Choć na co dzień docenia moje wysiłki wkładane w prowadzenie domu i opiekę nad córką to takimi tekstami - nieprzemyślanymi i wyklepanymi bez zastanowienia, potrafi czasem doprowadzić mnie do szału. Na szczęście opisana sytuacja nie skończyła się rozlewem krwi :) Całe szczęście dla Pana Męża, że byliśmy na spacerze - między ludźmi :P 
Ale tak całkiem serio...
Jak myślicie, ilu panów, ojców, mężów tak właśnie myśli?
Bo mi się zdaje, że całkiem sporo!
Z resztą, nie bez powodu powstają takie filmiki jak ten:
(jakość jest tragiczna, ale z pewnością widać "o co chodzi") źródło - YouTube


Z pewnością każda mama w 100% utożsamia się z bohaterką filmu...

Wielka szkoda, że Pan Mąż nie może przeżyć jednego mojego dnia*... pomyślałam :)
* Nie, nie skarżę się, nic z tych rzeczy! Te dni są naprawdę wspaniałe i idealne, ale z drugiej strony jakże od ideału dalekie...
Potem uświadomiłam sobie, że może za sprawą bloga pozwolę każdemu przeżyć ze mną dzień. Szybko jednak zrezygnowałam z tego pomysłu, bo taki wpis nie miałby końca!
Zamiast tego postanowiłam dziś pokazać Wam jak wygląda moje popołudnie, a dokładniej dwie godziny z życia...
Zanim jednak one nadeszły:
Jest zwyczajny dzień w tygodniu, jeden z tych kiedy chodzimy rano 'do dzieci'.
Pobudka ok. 6.30-7.
Flaszka mleka, nocnik, ubieranie.
Dalej gry i zabawy wplecione swobodnie (a jakże, Pyzka wspona się na wyżyny swej kreatywności) w moje mycie, ubieranie i śniadanie.
Następnie ogarnianie mieszkania, łóżek, brudnych naczyń, prania z suszarki. Wszystko to cały czas ze śpiewem na ustach (bo najlepsze piosenki to te o galotach), książeczką z wierszykami w dłoni (choć już prawie wszystkie umiem na pamięć, to Pyza nie wierzy, że to właśnie ta i trzeba ksiażkę w ręku mieć!) i klockiem z sortera wbitym w stopę - Hura!.
Około 9 rano w harmonogramie dnia widnieje wymarsz do żłobka, czyli znów nocnik, ubieranie, pakowanie wózka, a gdy już to wszystko ogarnę - 25 minut dobrego spaceru, czyli właściwie relaks :D.
Do 11.30 wizyta w żłobku - gry i zabawy z dzieckiem swoim i/lub cudzym/-i plus lekcje francuskiego i angielskiego (opcjonalnie frangielskiego) - kwadratowa głowa gwarantowana. I znów 25 minut marszu - przy 'dobrym wietrze' Pyzka śpi!!! (czy to już wakacje?! ), przy złym - festiwal piosenki wszelakiej, podskoki i wyścigi "mama vs. wózek" i co jeszcze sobie głodne i zmęczone dziecko zażyczy.
Po powrocie do domu jemy obiad,  a zaraz potem posiadówka na nocniku i drzemka. Tak wygląda harmonogram. Ale przecież plany są od tego by je zmieniać... Zdarza się więc i tak, że po zażartej walce odpuszczam i wówczas mamy dzień bez długiej drzemki (czytaj: koszmar!). Jednak w połowie dnia nie jestem wcale zmęczona, bo niby czym?! (w końcu jak widać wyżej same 'internety i relaksy' :P) i niezrażona wcale tym niepowodzeniem i drobną zmianą planów ochoczo zabieram się do domowych obowiązków z marudą do kwadratu u boku...
I tu przechodzimy do relacji minuta po minucie :)
Dwie godziny z mego życia.
Nie ma w tym cienia przesady, bo to fotoreportaż, gdzie pierwsze foto powstało o 15.43, a ostatnie o 17:37...

Skoro nie udało nam się urządzić drzemki po obiedzie wracamy do zabawy.
Za cenę absolutnego bałaganu w całym salonie wynikającego z samoobsługi przy pudle z zabawkami kupuję kilka minut na przygotowanie podwieczorku...
 2 minuty później:

Zastanawiacie się gdzie jest Pyza?!
16:08
"Uziemiona" w foteliku do karmienia, czyli kolejne 2-3 minuty nim pochłonie mleko tylko dla mnie - istne szaleństwo :D (foto zrobione w drodze do toalety :) )
Fotelik do karmienia - moje zbawienie.
Córka odpoczęła w nim chwilę po posiłku, a ja zdążyłam obrać i nastawić ziemniaki oraz wstawić do piekarnika mięsko :D
16:54
Po podwieczorku, posilone, jesteśmy absolutnie gotowe, by zrobić obiad dla mamy i taty :)
Na widok Pyzki ziemniaki od razu zmiękły...
Ja też! Bo to co widzicie to cała moja kuchnia, więc poza tą małą kuchareczką nic się już nie zmieści.
Choć pomoc przy gotowaniu ziemniaków była oczywiście niezbędna wyniosłam dziecko na matę, by już po chwili gościć je przy koszu na śmieci - cudnie!
16:56
Mała była zachwycona, bo z okazji piekącego się obiadu bezsensowny kabel od przedłużacza był w zasięgu jej dłoni. Co za gratka! Zdążyłam odkręcić wodę w zlewie... Wycieram ręce w biegu i znów odnoszę łobuza na matę.
16:58
Jeśli nie może pomagać przy gotowaniu to na pewno przyda się na coś w spiżarni...
Przerywam przygotowanie sałatki, by odnieść ją na matę
Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!
Jestem bliska szaleństwa!!!
Tak, na pewno najlepiej będzie, gdy pomoże mi w przygotowaniu sałatki!!!
16:59
 17:00
 17:01
 17:02
 17:02
A może w spiżarni coś się zmieniło od 4 minut...
17:03
Kolejna... nie wiem już która próba przeprowadzki Pyzki na matę jak widać z góry skazana na porażkę (choć już dziś wiem, że to była kaszka z mleczkiem, bo wtedy, gdy robiłam ten reportaż córa jeszcze się czołgała, dziś "na czterech" jest dużo szybsza!!).
W ciągu kolejnych 6 minut udało mi się dokończyć obiad i nałożyć go sobie na talerz. Chętnie zjadłabym ciepły posiłek, ale moja latorośl postanowiła splądrować kosz na śmieci...
17:09
17:09
Powrót na matę i kolejna próba przeszkodzenia mi w konsumpcji (choć udało mi się złapać może dwa ciepłe kęsy - sukces!).
17:11
Dziecko wchodzi pod łóżko, a ja wychodzę z siebie.
Po serii jęków i stęków spowodowanych niewątpliwie brakiem długiej drzemki poobiedniej podejmuję kolejną próbę położenia córki do łóżka (a w głowie układam już plan na odgrzanie obiadu w mikrofali i spokojny posiłek... może nawet 'internety' zdążę obejrzeć, kto wie? :D)
17:14
17:19
Mam za miękkie serce... Tym sposobem Pyzka znów na podłodze i nawet już zdążyła zwiać z maty.
 
 17:20
 Kolejny kęs ziemniaka i ponowna gonitwa za małą...ucieczka do sypialni.
Jakimś cudem udało mi się zjeść (łykając jak indyk) obiad.
17:22
Zaczynamy operację pt. "zmywanie" - pomoc córki jak zwykle nieoceniona, najpierw jednak dokonała niezbędnej inwentaryzacji szafek w kuchni.
(powrót na matę)
17:23
I ścierkę poda w razie potrzeby - złote dziecko!
(powrót na matę)
17:25
I podłogę zetrze, kiedy ze zlewu się nachlapie - skarb!!
17:27
Skończyłyśmy zmywanie - opuszczamy kuchnię.
(powrót na metę)
17:29
I powrót do kuchni z maty...
1. Oszaleję!
2. Pękną mi plecy!
3. Oszaleję!!!!!
17:30
Powrót na matę :D
Cud?
Dziecko czymśkolwiek się zajęło!!!
17:37
Za 5 minut do domu wejdzie Tata, Pan Mąż.
Pyza uziemiona na nocniku (w owym czasie jeszcze nie podejmowała prób opuszczenia tego stanowiska), a ja "ogarniam" pole tej nierównej bitwy.

Kurczę, zupełnie inaczej niż w filmie...
Jak to możliwe?!
Czemu nie czuję się jak po weekendzie w SPA i ze zniecierpliwieniem odliczam minuty do powrotu Ojca tego dziecka, by choć raz tego dnia to on odniósł ją na matę, gdy znów zaplącze się między moimi nogami w kuchni ?!
Gdzie te godziny przed komputerem i niekończący się odpoczynek, pytam!
Uwielbiam każdą minutę mojego aktualnego życia i stale żartuję, że jestem na ciągłych wakacjach, a w moim kalendarzu są same niedziele. Jednak to raczej rodzaj "aktywnego wypoczynku" aniżeli relaks nad basenem w opcji all inclusive. 
Z całą pewnością przedstawiony fotoreportaż daleki jest od wyobrażenia Panów Mężów i niestety, choć bardzo bym sobie tego życzyła :P nie został wyreżyserowany nawet w 1%.
100% prawdziwego życia prawdziwej szczęściary :D

PS. A ta gimnastyka przy dziecku to na pewno zemsta i kara za to, że całe życie unikałam jak ognia lekcji wychowania fizycznego. Widać "co się odwlecze to nie uciecze".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz