czwartek, 25 lutego 2016

Muzykalnie

Lubię muzykę!

Lubię słuchać...

Lubię też śpiewać.. najlepiej gdy nikt nie słyszy...
Nikt, kto mógłby to obśmiać (podcięłoby mi to skrzydła :P ), nagrać czy chociażby opowiedzieć światu o tych żałosnych kocich dźwiękach wydobywających się z moich trzewi :P

Śpiewam zatem co dnia, od rana do wieczora, bo moja córka nie potrafi jeszcze mówić :)
Co lepsze, śmieje się, gdy to robię :D 
Nie, nie obśmiewa, a śmieje się, czym wyraża swą radość. A skoro jej się podoba, a ja chcę żeby była szczęśliwa, to robię często to, co ją cieszy... 
Tym sposobem obie jesteśmy zadowolone :)
Pyzka muzykę i moje śpiewy zna jeszcze z brzucha. Jest więc już obeznana z moim bezgranicznym brakiem talentu muzycznego porównywalnym z ogromną pasją do wydobywania z siebie dźwięków. A skoro muzyka towarzyszy jej od samego początku i co dnia, nie miałam najmniejszych wątpliwości, że i ona zapała doń wielką miłością. 
Zdecydowanie się nie pomyliłam. 
Nasze wszechstronnie uzdolnione, umuzykalnione dziecko ma nawet swoje ulubione piosenki, które wprowadzają ją w lepszy nastrój... Dziwnym trafem pozycje te pokrywają się z tymi, z którymi i ja sympatyzuję :P 
O ile ta część jej muzykalnego "JA" jest nieszkodliwa i obu nam sprawia niemałą przyjemność, o tyle już trenowanie zdolności wokalnych kilkukrotnie spędziło mi sen z powiek, dosłownie! Obawiałam się, że jej kariera podąży w kierunku śpiewu operowego... Na szczęście jednak Pyzka nie ogranicza się do jednego stylu i aktualnie bliżej jej do "po po po po poker face, po po poker face" (co znieść mi zdecydowanie łatwiej, no i szyby się nie trzęsą :P) z okresowymi wyskokami w stronę Urszuli Dudziak. Nie mogę jednak krytykować jej poczynań, bo sama nie jestem lepsza... Śpiewamy więc sobie na zmianę i w miarę dobrze nam z tym.
Są jednak dni, gdy słuchanie i śpiewania nie wystarcza...
Wtedy trzeba grać!
Nawet nie myślałam jeszcze o dzieciach, gdy u niektórych znajomych podziwiałam wyczyny ich latorośli. Zarzekałam się wówczas, że każdy kto w podarku przyniesie mojemu przyszłemu dzieciaczkowi grającą zabawkę będzie miał zakaz wstępu do naszego domu :P Życie jednak weryfikuje wszystko... Jak każdy doskonale wie, im więcej hałasu robi zabawka tym lepiej.
Pyzka ma kilka pozycji w swym "pudle uciech" wydających rozliczne dźwięki. Część z nich (O dzięki Ci wszechświecie!) ma regulację głośności. Jest jednak wśród nich prawdziwy HIT. Zabawka, która dyskwalifikuje wszystkie inne.
PIANINKO
Jest ono częścią chodzika-jeździka -prezentu od Mikołaja (tu dziękujemy raz jeszcze wszystkim kochanym Mikołajom!). W związku z tym, że Pyzka na całą zabawkę była jeszcze za mała, bystra mamusia dała dziecku do zabawy to, co na ten czas się nadawało.
No cóż...każdy popełnia błędy :P
Gdybym tylko wiedziała, że będzie to nasza główna "uciecha" z pewnością odroczyłabym mój wyrok i nie zabierałabym tu tego instrumentu.
Pianinko to nie ma oczywiście regulacji głośności.
Ma 5 przycisków z dźwiękami z gamy oraz 4 klawisze - zwierzątka, które prócz "miau" czy "hau" mają też ukryte w sobie melodyjki...
Pyzka pianinko uwielbia.
Ja szczerze nienawidzę!
Jest to zabawka pt. "ostatnia deska ratunku", czyli na marudne popołudnie, przegapioną popołudniową drzemkę i inne sytuacje kryzysowe.
Jak zwykłam mawiać: "Koi nerwy Pyzki, a szarga moje".
Zastawiacie się, czemu aż tak działa mi na nerwy.
Ano temu, że nie lubię kotów.
Serio...
Niech tam sobie ludzie mają... nic mi do tego... ale nie w moim domu!
Ja jestem "psiara" :P
A tymczasem, nie wiem doprawdy jak moja córka to robi, ale zawsze, ale to zawsze, czy pianino leży na wznak, czy też plecami do góry... Po prostu zawsze uderza rytmicznie tak lub kładzie np. łokieć na zabawce w taki sposób, że nie robi ona nic innego jak tylko miauczy!
Miau, miau, miaumiaumiau... mi..miaumiaumiau..miamiau... miau miau

Masakra, masakra, masakmaskara...masamasakramasakrmasamasakraaaaaaaa.........

Za każdym razem gdy to słyszę modlę się w duchu by kot się "spalił".
Nie wiem czy to możliwe...
Z drugiej strony, widząc jaką ma radość przy tym całym "graniu" nie mam serca jej tego odbierać...
(czasem też sobie, choć wiele razy biłam się z myślami czy wolę marudzenie czy 'miau')
Tym sposobem, jak każda kochająca swe dziecko matka, zaciskam zęby i raz na jakiś czas pozwalam Pyzce wyżyć się artystycznie...
...oraz na mnie :P


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz